Wydarzenia
Odsłonięcie tablicy ku czci wywiezionych na Sybir w Miękiszu Nowym
Tekst: Stanisław Porada
Zdjęcia: Andrzej Halwa
10 lutego 2020 r. w szczególny sposób uczciliśmy Pamięć Tych, którzy 80 lat temu zostali wywiezieni na daleką Syberię i Tych których wywieziono na Besarabię, żołnierzy walczących w I i II wojnie światowej – Miękisz Nowy. Poświęcone zostały tablice pamiątkowe i krzyż. Wśród zaproszonych Gości zesłani na Syberię i Besarabię, ich Rodziny oraz rodziny żołnierzy walczących na frontach II wojny światowej.
Program:
- Uroczysta, koncelebrowana Msza Święta
- Poświęcenie tablic; kaplica cmentarna
- Część artystyczna uczniów Szkoły Podstawowej im. M. Konopnickiej w Miękiszu Nowym
- Wykład historyczny dr Tomasza Berezy
- Wystąpienia zaproszonych Gości
Uroczystość zorganizował Komitet pod kierunkiem i ogromnym zaangażowaniem Koleżanki Teresy Maryjka z znacznym udziałem władz Gminy Laszki – wójta Stanisława Gonciarza, przedstawicieli Archiwum Państwowego w Przemyślu oraz Instytutu Pamięci Narodowej w Rzeszowie.
Wyrazy Podziękowania dla Dyrektora Szkoły, Nauczycieli, Uczniów, Pracowników obsługi i Rodziców za przygotowanie. Wdzięczność dla Sponsorów - szczególnie dla Pana Roberta Kopcia - wykonanie krzyża. Wyrazy podziękowania dla wszystkich, którzy przyczynili się do tak pięknej lekcji historii.
Zamieszczam wywiad z Panią Antoniną Chorzępa z domu Malik, który przeprowadziłem w marcu 1999 roku
(Pani Antonina zmarła w 2015 roku)
„Pamiętam, że był to dzień 10 lutego 1940 roku. Dowiedzieliśmy się od Pani Frendo, w której domu był posterunek NKWD, że wśród rodzin, które mają być wywiezione z Miękisza, jest również i moja. Mamy jechać na Sybir. Słyszałam, że Rosjanie cos takiego planują, lecz nie sadziłam, że spotka to właśnie nas. Mama pakowała co mogła tylko zabrać. Nie było tego wiele. Pamiętam, że siostra mamy piekła właśnie w tym dniu chleb, więc było co wziąć na drogę. Mama zdążyła jeszcze zabić i oporządzić 2 kury i gęś. Zabraliśmy ze sobą najcieplejsze ubrania i wszystkie oszczędności. Raczej wiedzieliśmy, że możemy nawet nie wrócić. To była sobota, wieczór, kiedy usłyszeliśmy mocne kołatanie do drzwi. W progu zobaczyliśmy żołnierzy rosyjskich. Kazali nam się zbierać. Rozpoczął się płacz i lament. To nic nie pomogło. Powiedzieli, że taki jest rozkaz. Zebrali nas wszystkich obok kościoła. Tutaj znajdował się dobudowany do Domu Ludowego długi barak, sięgał on aż do samej drogi(Barak ten spłonął w 1941 roku - dla ludzi dziwnym było to, że nie naruszony został Dom Ludowy). Zmarznięci czekaliśmy do wieczora. Podstawiono czworo sań. Matkę i ludzi starszych wsadzili na sanie. Pozostali ludzie szli na piechotę. Droga, była odgarnięta od śniegu. Przyszliśmy, czwórkami, do Bobrówki. Tam wprost wepchnięto nas do bydlęcych wagonów, w którym stał mały piecyk. Ubikacji nie było, sami zrobiliśmy otwór w podłodze, który zatykaliśmy, kiedy nie był używany. Pociąg zatrzymywał się tylko dwa razy dziennie. W polskich wagonach dotarliśmy do Lwowa. Tam umieszczono nas w wagonach rosyjskich. Tutaj warunki do podróżowania były lepsze. W wagonie, w którym my byliśmy było jeszcze 3 inne rodziny. Pociąg zatrzymywał się bardzo rzadko. Był to czas, kiedy mogliśmy chociaż na chwilę rozprostować nogi, zobaczyć świat. Podróż w takich warunkach trwała trzy tygodnie, aż wreszcie dotarliśmy do miejscowości Omsk. Stamtąd samochodami, siedząc na podłodze, dotarliśmy do Miejscowości Tara. Z Tary saniami do miejscowości o nazwie Biały Jar. Są to okolice, gdzie rzeka Irtysz wpada do dużej rzeki Ob - Syberia. Zastaliśmy tam ludzi, którzy mieszkali w lepiankach. Przybyło nas tamo około 250 rodzin polskich. Naszym pierwszym zadaniem była budowa domów. Jak tu budować kiedy mróz prawie zawsze był w granicach –40 stopni Celsjusza. Człowiek potrafi i to przetrzymać. Pracowaliśmy bardzo ciężko, wówczas wydawało nam się, że mróz jest lżejszy. Nasze wyżywienie było wprost okropne. Najczęściej to buraki z grysem, jakiś gorący wywar z różnych roślin, zupa z owsa lub z pęcaku. Chleb był bardzo rzadko i jeżeli już był to traktowaliśmy go jak największy przysmak. Latem łowiliśmy ryby w rzece Ob i Irtyszu. Pracowaliśmy tam przy wyrębie lasu i transporcie drewna do stacji kolejowej. Kloce drewna ciągnęliśmy oczywiście ręcznie. Nie pracowaliśmy wówczas, gdy temperatura była niższa niż –42 stopnie C. Lata tam bywały krótkie, ale bardzo upalne. Najbardziej męczyły nas komary, które całymi chmarami wręcz atakowały ludzi. Przy tych pracach spędziłam dwa lata. Za pracę Rosjanie płacili, lecz przy każdej wypłacie potrącali nam za transport na Syberię oraz za wyżywienie w tym okresie. W zasadzie po opłaceniu wyżywienia nic już nie pozostało. Następna praca też tutaj, lecz w kołchozie. Było to praca w polu. Po pracy w polu często rysowałam, wykonywałam lalki – pacynki. Robiłam to głównie dla przyjemności i czasem udało się te moje skromne wyroby sprzedać, można było wówczas kupić coś do jedzenia.
Wróciłam do rodzinnych stron dopiero po sześciu latach. Nie wszystkim to się udało, bardzo wielu moich przyjaciół niedoli pozostało tam na zawsze, nie przeżyli tej ciężkiej próby, tego okropnego czasu. Bezpośrednio nie wróciłam do domu. Pociąg zawiózł nas do Stargardu – ziemie odzyskane. Tutaj mogliśmy wybrać sobie dowolny dom i zamieszkać. Niektórzy decydowali się na takie rozwiązanie. My chcieliśmy wrócić do domu. Nie znałam wówczas losów swoich braci Kazimierza i Franciszka, którzy poszli walczyć. Dowiedziałam się, że Franciszek wrócił i jest w Miękiszu, natomiast Kazimierz poległ prawdopodobnie pod Lublinem. Wiadomość ta zasmuciła nas wszystkich. Zdecydowaliśmy się wrócić. Niestety naszego domu na Korczunkach już nie było. Został spalony a resztę rozebrano. Zamieszkaliśmy u Państwa Ćwiorów. Następnie przydzielono nam dom w którym wcześniej mieszkała rodzina Kopryków a w momencie powrotu rodzina Rachwałów. Rodzina Rachwałów wyprowadziła się do Czerniawki, my natomiast wprowadziliśmy się i rozpoczęła się praca, ale już normalna, w Polsce.”